Dr Burt Berkson jest pionierem wykorzystywania dożylnego kwasu alfa-liponowego (ALA) w połączeniu z LDN (ang. Low Dose Naltrexone, Naltrekson w niskiej dawce) w leczeniu wielu postaci terminalnych nowotworów oraz chorób autoimmunologicznych. Jako młody lekarz rezydent, zastosował nietradycyjną terapię, która w niekwestionowany sposób ratowała życie pacjentów, ale został za to ukarany przez swoich przełożonych. Poniżej jego historia. (fragment pochodzi z książki „Nieznana Medycyna” autorstwa Julii Schopick, zamieszczony dzięki zgodzie Wydawnictwa Purana).
Na początku chciałem być profesorem biologii, a nie lekarzem. Stopień Master of Science z biologii uzyskałem na Easter Illinois University, a doktorat zrobiłem na University of Illinois w miejscowości o nazwie Urbana. Tematem mojej pracy doktorskiej była biologia komórki drobnoustrojów. Następnie przyjąłem posadę profesora na Rutgers University, gdzie nauczałem i prowadziłem badania. Bardzo kochałem swoją pracę. W tym okresie byłem członkiem kilku komitetów uniwersyteckich szkół medycznych i powoli rozwijałem swoje zainteresowanie medycyną kliniczną.
W tym samym czasie moja żona Ann miała poronienia, jedno po drugim. W sumie było ich pięć. Wtedy myślałem, że jeżeli ktoś jest szefem wydziału Uniwersytetów Chicagowskiego lub Harvarda albo Stanforda, musi naprawdę wiedzieć więcej w pewnych dziedzinach niż ktokolwiek inny. Udaliśmy się zatem do takiego lekarza. Mimo jego opieki żona nadal miała poronienia w drugim trymestrze ciąży: między czwartym a szóstym miesiącem. Lekarze wciąż mówili to samo: „Płód jest normalny. Żona musi znów zajść w ciążę. Być może następnym razem donosi ją do końca”.
W końcu udałem się do biblioteki medycznej i przejrzałem trochę publikacji z zakresu położnictwa. Działo się to w późnych latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. W literaturze natknąłem się na publikację indyjskiego lekarza, doktora Shirodkara, który twierdził, że jeżeli poronienie występuje w drugim trymestrze ciąży, a płód jest normalny, zwykle taka kobieta przeszła procedurę rozszerzenia szyjki macicy i łyżeczkowania jamy macicy w związku z wcześniejszym poronieniem, w wyniku czego szyjka macicy została uszkodzona lub okaleczona. W takiej sytuacji w kolejnej ciąży, gdy płód osiąga dostatecznie dużą masę i wielkość, szyjka nie jest w stanie go unieść. W artykule opublikowanym w roku 1973 w Canadian Medical Association Journal podana została metoda doktora Shirodkara zaradzenia temu problemowi. https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC1941378/
Gdy dobrze poznałem to zagadnienie, udałem się do lekarza mojej żony pracującego na prestiżowym uniwersytecie i przedstawiłem mu metodę indyjskiego lekarza. Spojrzał na mnie i powiedział: „Pan jest mikrobiologiem, prawda? Ja nie mówię, jak ma pan pracować w swojej dziedzinie, czyż nie? Proszę mnie nie pouczać, jak mam praktykować ginekologię”.
„Oto ten artykuł. Proszę go przeczytać” – powiedziałem, wręczając mu wydruk.
„Jestem szefem tego wydziału. Wiem, co robię. Proszę sprawić, żeby żona znów zaszła w ciążę” – odpowiedział lekarz.
W tej sytuacji zacząłem we wszystkich stanach szukać lekarza, który studiowałby razem z doktorem Shirodkarem, i znalazłem Martina Clymana z Nowego Jorku. Gdy Ann ponownie zaszła w ciążę, udaliśmy się do jego gabinetu.
Lekarz ten powiedział: „Założę tu takie małe wiązanie, prosty, mały okrężny szew”.
Doktor Clyman zrobił to, co powiedział, i Ann urodziła zdrowe, normalne dziecko. A po pięciu latach jeszcze jedno.
To doświadczenie z lekarzami żony sprawiło, że zacząłem tracić wiarę w ludzi reprezentujących profesję medyczną. W rzeczywistości nie chciałem być lekarzem, ale pomyślałem, że dodanie tytułu lekarza do mojego doktoratu może być użytecznym rozwiązaniem. Pomoże mi to na uniwersytecie, będę miał dzięki temu większe przebicie. A ponadto mógłbym służyć jako ombudsman członkom mojej rodziny w świecie medycyny, gdy będą musieli mieć do czynienia z lekarzami. Z tego powodu uzyskałem tytuł lekarza, ale nigdy nie myślałem, że w przyszłości nie będę pracował jako profesor mikrobiologii.
Zatem poszedłem do szkoły medycznej. Pracując już jako lekarz rezydent na oddziale internistycznym w szpitalu klinicznym w Cleveland w stanie Ohio miałem bardzo nieprzyjemne doświadczenie, które sprawiło, iż podjąłem decyzję, by pozostać przy medycynie i nie wracać już do nauczania.
Byłem przekonany, że bardzo dobrze wywiązywałem się ze swoich obowiązków jako lekarz rezydent, ale pewnego dnia szef oddziału podszedł do mnie i powiedział: „Jestem z pana bardzo niezadowolony”.
Zapytałem dlaczego. Myślałem, że się ze mnie nabija.
„Nie ma pan żadnych zgonów w przebiegu swojej pracy na tym oddziale. Inni byli już świadkami kilku zgonów swoich pacjentów, a pan – ani jednego” – stwierdził.
Odpowiedziałem mu, że naprawdę staram się utrzymywać pacjentów przy życiu.
„Nie powinno tak być. Dam panu dwie osoby, które na pewno umrą” – powiedział i dodał: „Mają galopującą chorobę wątroby, są naprawdę w złym stanie. Zjadły trujące grzyby i specjalista ds. chorób wątroby powiedział, że nie można dostać dla nich narządów do przeszczepu i nie ma niczego, co mogłoby je uratować. Proszę iść na górę i obserwować, jak umierają, robić notatki, a potem przedstawić je na naszym konsylium lekarskim”. Na koniec zaś dodał, że powierza mi za nie odpowiedzialność.
Poszedłem na górę i obejrzałem te dwie bardzo chore osoby. Każdy lekarz, a szczególnie internista, powinien wykonywać zalecenia swojego szefa, podobnie jak szeregowiec w wojsku wykonuje rozkazy sierżanta. Ale ja miałem już za sobą sześć lat studiów i nauki, tytuł MS z mikrobiologii i doktorat z biologii komórki. Miałem wyrobiony nawyk szukania czegoś nowego. Zadzwoniłem więc do Waszyngtonu i porozmawiałem z szefem interny w Narodowym Instytucie Zdrowia, doktorem Fredem Bartterem. Zapytałem go: „Czy istnieje coś, co może zregenerować wątrobę?”
Doktor Bartter odpowiedział, że pracuje nad podawaniem dożylnie kwasu alfa-liponowego, ponieważ wie, że odwraca to proces rozwoju neuropatii i innych schorzeń towarzyszących cukrzycy. Wydaje się, że po podaniu go pacjentom ich narządy się regenerują, pobudzając ich komórki macierzyste do rozwoju i tworzenia nowych tkanek narządów.
Przesłał mi preparat kwasu alfa-liponowego, który odebrałam od pilota cywilnego samolotu na lotnisku Cleveland jakieś trzy godziny później. Szybko wróciłem do szpitala i podałem go tym ludziom; robiłem to przez dwa kolejne tygodnie. W tym czasie wątroby obu tych osób zregenerowały się w pełni. One wciąż żyją i obecnie, czyli około 30 lat później, mają się świetnie, każda ma ponad 80 lat.
Byłem tym doświadczeniem niezwykle podekscytowany i pracownicy Narodowego Instytutu Zdrowia bardzo interesowali się tymi moimi pacjentami. Natomiast moi przełożeni w szpitalu wcale nie byli ze mnie zadowoleni, właściwie wydawało się, że są źli. Usłyszałem od nich: „Powiedzieliśmy rodzinie tych ludzi, że umrą i że nie ma dla nich żadnej nadziei. A oni żyją i czują się dobrze. Postawił pan nas w złym świetle. Poza tym zrobił pan coś bez pytania nas o zgodę”.
A ja opowiedziałem: „Powiedział mi pan, że powierza mi odpowiedzialność za tych pacjentów, zatem zrobiłem to, co uważałem za stosowne”. Zapytałem też, czy chcą wiedzieć, co podałem moim pacjentom. W odpowiedzi usłyszałem: „Nie”. Wcale nie chcieli wiedzieć. Nie byli nawet ciekawi. Powiedzieli: „To nie jest zaaprobowana metoda leczenia, nie należy do zestawu naszych procedur. Poza tym nie posłuchał pan zaleceń jak dobry internista”.
Zniechęciło mnie to trochę. Taka postawa bardzo różniła się od tej, jaką obserwowałem u profesorów biologii. Gdy kiedykolwiek odkryłem w biologii coś nowego, wszyscy z uznaniem klepali mnie po ramieniu i otrzymywałem za to nagrody. W medycynie zaś – jak odnosiłem wrażenie – jeżeli odkryło się coś nowego, traktowano człowieka jak wyjętego spod prawa.
Gdy później do szpitala trafiali ludzie, którzy spożyli trujące grzyby, mówiono mi, abym nie podawał im tego, co zastosowałem u dwojga pierwszych pacjentów. Zjedzenie trujących grzybów niszczy wątrobę i niewiele wtedy można zrobić oprócz przeszczepu narządu lub – w tym przypadku – podania preparatu kwasu alfa-liponowego. A ja i tak podawałem tym pacjentom kwas alfa-liponowy i oni również zdrowieli.
Problem z podawanym dożylnie kwasem alfa-liponowym polega na tym, że nikt nie znalazł sposobu zarobienia na nim dużych pieniędzy.
Narodowy Instytut Zdrowia wspierał moją pracę w tym zakresie i – jak myślę – tylko dlatego szefowie szpitala godzili się na to, co robiłem. W końcu doktor Bartter i ja opublikowaliśmy wspólnie artykuł o 79 pacjentach z tak zwaną terminalną chorobą wątroby, spośród których u 75 wątroba została zregenerowana tylko dzięki podawaniu im dożylnie kwasu alfa-liponowego. Nasz artykuł ukazał się w 1980 roku jako jedna z pozycji w materiałach pokonferencyjnych Międzynarodowego Sympozjum Amanitynowego (International Amanita Symposium), które odbyło się w Heidelbergu w Niemczech w roku 1978 (https://honestmedicine.typepad.com/BERKSON-1980-amanitin.pdf) Moja pierwsza krótka notatka na ten temat ukazała się w New England Journal of Medicine (https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/…).
Narodowy Instytut Zdrowia był bardzo podekscytowany naszą pracą i zainteresowany przeprowadzeniem obszernych badań nad działaniem kwasu alfa-liponowego. Zainteresowanie to jednak spadło, gdy doktor Bartter zmarł, niestety, już na początku lat osiemdziesiątych. Ale nawet przed jego śmiercią żadna z dużych firm farmaceutycznych nie chciała sponsorować naszej działalności, prawdopodobnie dlatego, że musiałaby zapłacić zbyt wiele Niemcom za korzystanie z ich patentu. (Niemcy mieli już wtedy patent na preparat ALA).
Uważam, że ponieważ podawanie kwasu alfa-liponowego jest skuteczne w tak wielu różnych chorobach, żadna firma farmaceutyczna nie chce przechodzić przez proces rejestracji, gdyż wiąże się to z prowadzeniem kosztownych prób klinicznych. Aby zarabiać jak najwięcej, przemysł farmaceutyczny chce mieć jeden lek na jedną chorobę. Gdyby jakaś firma farmaceutyczna zarejestrowała podawanie kwasu alfa-liponowego w przypadku choroby wątroby, wówczas traciłaby pieniądze na leku stosowanym w cukrzycy, ponieważ ALA również działa skutecznie w odwracaniu procesu chorobowego wynikającego z rozwoju schorzeń towarzyszących cukrzycy. Ponieważ żadna firma farmaceutyczna nie zechciała sponsorować naszej pracy, nie było nikogo, kto dawałby ogłoszenia i reklamy w magazynach medycznych, brakowało też lekarzy i szpitali zamawiających u nich wydruki. Magazyny medyczne w dużej mierze polegają finansowo na ogłoszeniach, reklamach i wydrukach, które są znaczącym źródłem ich dochodów. Zatem była to straceńcza propozycja w całej rozciągłości. Innymi słowy, kwas alfa-liponowy może ratować ludzkie życie, ale ponieważ jest to tania, naturalna substancja, stosowanie jej nie może przynosić nikomu znaczących dochodów.
Istniało jednak pewne zainteresowanie naszą pracą. Doktor Bartter i ja zostaliśmy zaproszeni do Europy jako visiting scientists do Instytutu im. Maxa Plancka na konferencję poświęconą chorobie wątroby i zatruciom grzybami. A ja sam miałem coraz więcej sukcesów w Cleveland. Jak powiedziałem wcześniej, moi szefowie musieli mnie jakoś tolerować. Po tym jak mieliśmy czterech pacjentów ze zdumiewającymi wynikami leczenia, do Cleveland przyleciał doktor Bartter i kilku innych lekarzy, by zorganizować konferencję na temat regeneracji narządów, podczas której byłem głównym mówcą. Nie wydaje mi się, aby się to szczególnie podobało starszym lekarzom.
W Urzędzie ds. Żywności i Leków (FDA) przez 23 lata byłem głównym badaczem ds. podawanego dożylnie kwasu alfa-liponowego. Jestem też ekspertem konsultantem w Ośrodkach Kontroli Chorób (Centers for Disease Control) w zakresie zatruć wątroby i stosowania kwasu alfa-liponowego.
Firmy farmaceutyczne nadal jednak nie były zainteresowane prowadzeniem dalszych badań. Być może czytelników to zdziwi, ale nie krytykuję firm farmaceutycznych. Uważam, że ich działalność jest dla nich biznesem, a w Stanach Zjednoczonych medycyna jest właśnie taką gałęzią gospodarki. Taki jest właśnie sposób ich funkcjonowania. Jeżeli jakaś firma pragnie wytwarzać lek, który ma być zaaprobowany przez Urząd ds. Żywności i Leków, musi wydać setki milionów dolarów, by tę aprobatę uzyskać. Jeżeli nawet badania w tym zakresie już zostały przeprowadzone w cieszących się prestiżem szpitalach w Azji czy Europie, to i tak muszą przejść stosowne badania w Stanach Zjednoczonych. Jeżeli patent na lek jest własnością Niemców, amerykańska firma może nie mieć nad nim pełnej kontroli. Większość firm farmaceutycznych nie jest więc chętna do wydania wielkich pieniędzy, by zarejestrować lek w Urzędzie ds. Żywności i Leków. Ale czy ktokolwiek inny byłby? Mam na myśli to, że gdyby nawet ktoś był multimilionerem, czy wydałby wszystkie swoje pieniądze na rejestrację leku, jeżeli inna firma może go też sprzedawać, na przykład po niższej cenie? Wtedy cała wielomilionowa inwestycja poszłaby na marne!
Problem z podawanym dożylnie kwasem alfa-liponowym polega na tym, że nikt nie znalazł sposobu zarobienia na nim dużych pieniędzy. Mimo że jest skuteczny, przedsięwzięcie polegające na promowaniu go będzie generować straty każdej firmy.
Ludzie często pytają mnie, dlaczego większa liczba lekarzy nie wypowiada się pochlebnie o mojej pracy nad stosowaniem kwasu alfa-liponowego albo o jakiejkolwiek innej terapii opisanej w tej książce. W odpowiedzi mogę tylko odnieść się do sposobu edukacji lekarzy. Prawdę mówiąc, twierdzenie, że są oni wyedukowani, jest błędem. Większość ich pracy w trakcie studiów jest w istocie szkoleniem, a nie procesem edukacyjnym.
W medycynie mówi się o szkoleniu, a w biologii o edukacji. To duża i zasadnicza różnica. Gdy wiele, wiele lat temu zacząłem uczęszczać do szkoły medycznej w Chicago, miałem zwyczaj zadawać pytania. Profesor anatomii pewnego razu wziął mnie na stronę i powiedział: „Musi pan wiedzieć, że tutaj podajemy wiadomości, a pan powinien je zapamiętać, a potem je nam „zwrócić” (w trakcie egzaminów testowych). Jeżeli będzie pan tak postępować i zda testy, w ciągu czterech lat zostanie pan lekarzem. My mówimy, co ma pan robić, a pan robi tak, jak my to robimy”.
Na zakończenie dodał: „Jeżeli nie będzie pan postępować według naszego sposobu, będzie pan musiał uczyć się rok dłużej”.
Różniło się to zasadniczo od podejścia, jakiego się nauczyłem, studiując biologię i robiąc doktorat. Zachęcano nas do zadawania pytań i twórczego myślenia. Innymi słowy, byliśmy edukowani, a nie poddawani szkoleniu. W szkole medycznej zaś studenci są szkoleni i jest to szkolenie techniczne. Jest to proces zupełnie inny niż edukacja na wydziale biologii. To bardzo odmienne rodzaje procesu edukacyjnego. Medycyna polega na szkoleniu, a jeżeli ludzie są tylko wyszkoleni, wykonują tę samą rzecz przez cały czas w taki sam sposób.
Gdy w wyniku zaleconego przeze mnie leczenia stan pacjenta z wirusowym zapaleniem wątroby typu C wskazuje na pełną remisję, nie jestem zaskoczony, że gdy wraca on do swojego lekarza rodzinnego, ów nie wierzy, że poprawa nastąpiła dzięki podawaniu dożylnie kwasu alfa-liponowego. Lekarze tacy nie mogą po prostu zaakceptować faktu, że metoda leczenia, o której – jak im się wydaje – nie uczyli się w szkole medycznej lub nie przeczytali w fachowym magazynie, może mieć tak pozytywne działanie, podczas gdy zaproponowane przez nich leczenie nic nie wskórało. Ironia polega na tym, że wszyscy oni uczą się w trakcie studiów o kwasie alfa-liponowym, ale większość z nich potem o tym zapomina.
Mówiąc szczerze, całej tej sytuacji nie pomaga to, że firmy farmaceutyczne, które kontrolują badania kliniczne przeprowadzane na produkowanych przez siebie lekach, podobnie jak i artykuły naukowe publikowane w magazynach medycznych, wywierają także silny wpływ na to, co pojawia się w środkach masowego przekazu. Na przykład w roku 2007 zostałem zaproszony przez Narodowy Instytut Raka (National Cancer Institute) do Waszyngtonu i poprowadzenia wykładu na temat stosowania przeze mnie kwasu alfa-liponowego w połączeniu z naltreksonem w niskiej dawce w leczeniu chorób autoimmunologicznych i nowotworowych. Zaproszenie przyjąłem i byłem bardzo zdziwiony, że mój wykład został tak dobrze przyjęty.
Na to samo spotkanie przybyła też z Włoch doktor Maira Gironi i mówiła, że osiągała znakomite wyniki w odwracaniu procesu chorobowego stwardnienia rozsianego, podając pacjentom tuż przed snem niewielkie dawki naltreksonu. W kwietniu 2008 roku doktor Gironi zaprezentowała swoje doniesienie dotyczące tych badań w trakcie LX corocznego zebrania Amerykańskiej Akademii Neurologii (American Academy of Neurology) w Chicago: proszę przejść do „Course Number P02.149″ na stronie 38, ale w rzeczywistości to strona 4 tego dokumentu). Jednak o ile dobrze zrozumiałem – jej sukces uzyskany dzięki stosowaniu tego leku nie został nagłośniony w prasie. Zamiast niego innemu o wiele droższemu lekowi zalecanemu w stwardnieniu rozsianym produkowanemu przez dużą firmę farmaceutyczną nadano ogromny rozgłos. Niżej doniesienia prasowe zamieszczone przez firmę Novartis na temat tego drugiego leku: https://honestmedicine.typepad.com/NOVARTIS-RELEASE-COMI_249738.pdf. To naprawdę wstyd.
Jednak nie mogę powiedzieć, że mnie to przygnębiło.
W nieco późniejszym okresie jedną z najbardziej interesujących rzeczy, nad jaką pracowałem i osiągnąłem znakomite rezultaty, jest połączona terapia polegająca na jednoczesnym podawaniu kwasu alfa-liponowego i naltreksonu w niskiej dawce. Okoliczności, w jakich natknąłem się na ten lek, są niezwykle interesujące.
Gdy leczyłem coraz więcej pacjentów z chorobami autoimmunologicznymi, zacząłem ordynować naltrekson w niskiej dawce w połączeniu z podawanym dożylnie kwasem alfa-liponowym i dawało to świetne rezultaty. W istocie jestem przekonany, że w większości przypadków chorób autoimmunologicznych uzyskiwane rezultaty dzięki tej podwójnej terapii są jeszcze lepsze niż przy stosowaniu obu tych substancji oddzielnie.
Pewnego dnia 13 lat temu do mojego gabinetu przyszedł starszy mężczyzna poruszający się za pomocą balkonika. Prawdę mówiąc, ledwie mógł się poruszać. Miał około 70 lat. Zapytałem go, o co chodzi, a on odpowiedział, że właśnie był w ośrodku leczenia nowotworów (MD Anderson Cancer Center), gdzie usłyszał diagnozę, że ma raka prostaty z przerzutami do kości. Ponadto cierpiał na toczeń i reumatoidalne zapalenie stawów. Poza tym powiedziano mu, że pozostało mu zaledwie kilka miesięcy życia i nie ma już dla niego żadnego ratunku.
Zapytałem go, dlaczego przyszedł do mnie.
Odpowiedział, że jego żona ma demencję, a syn jest upośledzony umysłowo, więc musi ich umieścić w domu opieki, zanim sam umrze. Zapytałem, co mógłbym dla niego zrobić. Powiedział, że tak naprawdę potrzebuje recepty na narkotyk, by dać sobie radę z bólem. Powiedziałem mu, że mu ją wypiszę.
Wtedy zapytał, czy słyszałem o doktorze Bernardzie Biharim z Nowego Jorku, na co za-przeczyłem. Dodał, iż słyszał, że doktor Bihari leczy choroby nowotworowe.
Wtedy powiedziałem: „Nie wiem zatem, dlaczego jest pan w moim gabinecie ani dlaczego był pan w ośrodku nowotworowym czy też w Klinice Mayo. Nic mi nie wiadomo o żadnych wielkich sukcesach w leczeniu raka w tych wszystkich miejscach. Ja sam też nie wiem, jak wyleczyć z raka. Proponuję, żeby pan się udał do tego lekarza”.
Starszy pan odpowiedział: „Hm, on przyjmuje w jakimś małym pokoiku w Nowym Jorku. Co taki lekarz może wiedzieć?”
Wtedy opowiedziałem mu moją historię, jak pracując w szpitalu uniwersyteckim zastosowałem kwas alfa-liponowy, co było bardzo skuteczne w regeneracji wątroby i wielu innych narządów, ale moi przełożeni nie chcieli znać tej metody. Funkcjonowali bowiem w biznesie przeszczepów wątroby. I dodałem: „Gdyby ten doktor Bihari pracował w dużym ośrodku medycznym, jak na przykład Memoriał Sloan-Kettering Cancer Center albo MD Anderson Cancer Center, i wykrył jakąś prostą metodę leczenia raka, jego przełożeni prawdopodobnie by go stamtąd wyrzucili, ponieważ takie odkrycie spowodowałoby, że oni sami wypadliby z biznesu”.
To, co powiedziałem, musiało go przekonać, gdyż udał się z wizytą do doktora Bihariego.
Nie widziałem go przez następne trzy lata.
I pewnego dnia wkroczył do mojego gabinetu pewnym krokiem, bez balkonika, jak normalny, zdrowy facet.
Przywitałem go słowami: „John, jak się pan miewa?” „Ach, wie pan, doktorze, wieje wiatr, a mój nos się od tego zatyka. Potrzebuję jakiegoś leku przeciwalergicznego” – odpowiedział.
„Ale co z pańskim rakiem?” – zapytałem.
„Och, doktor Bihari wyleczył mnie z niego” – powiedział bardzo spokojnie.
„A co z toczniem i reumatoidalnym zapaleniem stawów?” – dopytywałem się dalej.
„Och, te choroby też wyleczył” – dodał.
„A co zastosował” – dopytywałem.
„Czy słyszał pan, doktorze, o naltreksonie?”
„No pewnie, to lek, który lekarze przepisują osobom uzależnionym od heroiny, ponieważ blokuje receptory dla opioidów. Gdy osoba uzależniona stosująca ten lek weźmie narkotyk, nie uzyskuje żadnych efektów, nie czuje, że zażyła narkotyk” – powiedziałem.
„Doktor Bihari odkrył, że jeżeli człowiek zażyje małą dawkę naltreksonu przed snem, «przekonuje» w ten sposób swój mózg, iż w krwiobiegu brakuje naturalnych opiatów” – wyjaśnił starszy pan i dodał: „Dzięki temu wczesnym rankiem mózg i reszta układu nerwowego uwalniają duże ilości naturalnych opiatów, by pobudzić układ immunologiczny do zwalczania raka i chorób auto-immunologicznych”.
To wyjaśnienie było dla mnie sensowne, ale nadal byłem do tego bardzo sceptycznie nastawiony. Wzbudziło to jednak moją ciekawość, ponieważ dwie ciotki mojej żony cierpiały na toczeń i reumatoidalne zapalenie stawów. Te dwie kobiety zażywały leki chemioterapeutyczne, na przykład metotreksat, i leki sterydowe, na przykład prednizon, wywołujące opuchnięcia ciała. Metotreksat zaś niszczył im szpik kostny i uszkadzał serce. Co jednak najważniejsze, mimo stosowania leków nie następowała u nich żadna poprawa. Zapytałem je, czy zechciałyby wypróbować terapię naltreksonem w niskiej dawce. Zgodziły się i po miesiącu powróciły do zdrowia, odstawiły inne specyfiki i zażywały tylko ten lek, co kosztowało 12 dolarów miesięcznie.
Miałem w swojej praktyce około setki pacjentów z takimi chorobami, jak toczeń, reumatoidalne zapalenie stawów, zapalenie skórnomięśniowe i inne choroby autoimmunologiczne. Mogę powiedzieć, że w okresie miesiąca 85 procent z nich odstawiło wszystkie leki i czuło się zupełnie normalnie. Gdy leczyłem coraz więcej pacjentów z chorobami autoimmunologicznymi, zacząłem ordynować naltrekson w niskiej dawce w połączeniu z podawanym dożylnie kwasem alfa-liponowym i dawało to świetne rezultaty. W istocie jestem przekonany, że w większości przypadków chorób autoimmunologicznych uzyskiwane rezultaty dzięki tej podwójnej terapii są jeszcze lepsze niż przy stosowaniu obu tych substancji oddzielnie.
Odniosłem też wspaniały sukces, lecząc choroby nowotworowe, w tym przypadku raka trzustki, za pomocą kombinacji tych dwóch substancji jednocześnie. Jeden z pacjentów przyszedł do mnie, kiedy w ośrodku leczenia nowotworów (MD Anderson Cancer Center) powiedziano mu, że umrze w ciągu kilku miesięcy. Miał raka trzustki i nic do stracenia. Był chętny, by wypróbować kombinację kwasu.
To naprawdę zdumiewające, ponieważ rak trzustki jest uważany za tę postać raka, którego diagnozę onkolodzy zrównują z wyrokiem śmierci. Wśród onkologów panuje co do tego zgoda. W roku 2006 w kwartalniku Integrative Cancer Therapies opublikowałem wyniki swoich badań, studium przypadku (https://www.ldn4cancer.com/files/Berkson_Pancreatic_paper.pdf). W roku 2009 ten sam magazyn opublikował inny artykuł opisujący trzy przypadki tej postaci raka również zakończone wyleczeniem. Abstrakt tej publikacji znajduje się pod adresem: https://ict.sagepub.com/content/8/4/416.abstract.
25 kwietnia 2009 roku miałem wykład na pierwszej Europejskiej Konferencji na temat Terapii Naltreksonem w Niskiej Dawce (European LDN Conference), która odbyła się na uniwersytecie w Glasgow w Szkocji. Europejczycy są bardzo zainteresowani tą terapią, ponieważ jej koszt jest o wiele mniejszy niż ceny leków medycyny konwencjonalnej.
Nie wydaje mi się, abym potrafił wyrazić, jakie to cudowne uczucie móc pomagać pacjentom cierpiącym z powodu takich zagrażających życiu chorób, jak zapalenie wątroby, toczeń, stwardnienie rozsiane, nowotworowy i wiele innych.
Leczenie, jakie proponują takim pacjentom lekarze medycyny konwencjonalnej, nie jest szczególnie skuteczne, więc lekarze ci po prostu ich „porzucają”, gdyż nic więcej nie mogą dla nich zrobić. Żywię jednak nadzieję, że wraz z tym jak coraz większa liczba pacjentów będzie zdrowieć, stosując terapie tego rodzaju, jak te opisane w tej książce, ogół pacjentów „przebudzi się” i rozpocznie własne poszukiwania, by samodzielnie znaleźć skuteczną dla siebie metodę leczenia.
Nadal jednak nie przymuszałbym nikogo do wypróbowania terapii, które ja stosuję. Pytam pacjentów: „Czego pani/ pan chce? Czy pragnie pani/pan pozostać przy swoim reumatologu?” (W istocie zawsze im mówię, by pozostali przy swoim reumatologu lub onkologu). „Czy być może chce pani/pan spróbować czegoś innego?” I wielu odpowiada: „Nie, jestem zadowolona/zadowolony z tego, co stosuję”.
Dr Burt Berkson
Zachęcamy do zakupienia książki „Nieznana Medycyna” autorstwa Julii Schopick, gdzie jest przedstawionych wiele ciekawych przypadków medycznych.
Poniżej wykład dr Berksona z 2014 roku o zaletach stosowania dożylnego ALA i LDN.