Zanim Paul Marez usłyszał, że ma raka trzustki (IV stadium zaawansowania) z przerzutami do wątroby (i tylko cztery miesiące życia przed sobą), nie wiedział nawet, kto to jest onkolog. Wkrótce się jednak dowiedział. Historia Paula jest niezwykle inspirująca ze względu na to że jest kombinacją jego braku wiedzy na temat medycyny i jego wrodzonego sceptycyzmu, kombinacją, która dała mu odwagę, by kwestionować tak zwaną mądrość „wielkich figur” z dużych szpitali klinicznych (…).

Przypadek Paula Mareza opisał dr Burt Berskon w piśmie „Integrative Cancer Therapies” – dostępny tutaj: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/16484716 oraz https://journals.sagepub.com/doi/10.1177/1534735405285901

Rak trzustki, zwłaszcza w stadium zaawansowania IV stopnia, jest jednym z najbardziej beznadziejnych przypadków choroby nowotworowej. Medycyna konwencjonalna nie może się dotychczas poszczycić żadnym sukcesem w walce z tą postacią raka (zmarli na niego m.in.: Anna Przybylska, Steve Jobs, Patric Swayze, Luciano Pavarotti, Michael Landon, Marcello Mastroianni).

Ofiary raka trzustki: Anna Przybylska, Patric Swayze, Steve Jobs

Dr Burt Berkson osiągnął w tym zakresie rezultaty, które naprawdę robią wrażenie. Poniżej historia terapii kombinacją dożylnego kwasu alfa-liponowego (ALA) w połączeniu z LDN (ang. Low Dose Naltrexone, Naltrekson w niskiej dawce). Fragment pochodzi z książki „Nieznana Medycyna” autorstwa Julii Schopick, zamieszczony dzięki zgodzie Wydawnictwa Purana.


Naprawdę jestem szczęśliwy z udziału w każdym przedsięwzięciu, które powiadamia opinię publiczną o doktorze Berksonie. Ja sam opowiadam o nim wciąż i każdemu, kto chce mnie słuchać. Taka diagnoza, jaką ja usłyszałem, czyli rak trzustki z przerzutami do wątroby, jest załamująca. Doktor Berkson byl pierwszym lekarzem, który powiedział, że jest w stanie mi pomóc, a jeszcze ważniejsze jest to, że tego dokonał.

Ale cofnijmy się w czasie do roku 2002. Z powodu bólów żołądka poszedłem do lekarza w naszym lokalnym szpitalu w Alamogordo, jakieś 25 kilometrów od miejsca, w którym mieszkałem, czyli w Cloudcroft w stanie Nowy Meksyk.

Cloudcroft to mała górska miejscowość wypoczynkowa zamieszkana przez małą społeczność liczącą zaledwie 700 stałych mieszkańców. Z jakiegoś powodu w społeczności tej występuje wiele przypadków raka. Gdy pierwszy lekarz, z którym rozmawiałem, powiedział, że kieruje mnie do onkologa, nie wiedziałem nawet, co to za lekarz. Byłem wtedy strasznie naiwny w kwestiach zdrowotnych. Po zrobieniu biopsji i zbadaniu wycinka onkolog orzekł, że mam raka trzustki. Byłem naiwny do tego stopnia, że powiedziałem: „Okej, zatem proszę go wyciąć”.

Ale lekarz powiedział: „To nie jest takie proste. Guz, który pan ma, nie poddaje się leczeniu”. To, co mówił potem, było jeszcze gorsze.

Po powrocie zasiadłem do komputera i zacząłem szukać w sieci internetowej. Dowiedziałem się, że osoby z rakiem trzustki zwykle przeżywają zaledwie 4-6 miesięcy. Jeżeli lekarze nie wystraszyli mnie doszczętnie, te wiadomości na pewno to zrobiły. W tamtym czasie miałem 44 lata i moja żona i ja byliśmy rodzicami sześcioletniego synka, który obecnie ma 12 lat.

Czytaj: The Long-term Survival of a Patient With Pancreatic Cancer With Metastases to the Liver After Treatment With the Intravenous -Lipoic Acid/Low-Dose Naltrexone Protocol

Czytaj: The Long-term Survival of a Patient With Pancreatic Cancer With Metastases to the Liver After Treatment With the Intravenous -Lipoic Acid/Low-Dose Naltrexone Protocol

Potem w magazynie Time przeczytałem, że ośrodek leczenia chorób nowotworowych MD Anderson Cancer Center jest jednym z najlepszych miejsc tego rodzaju na świecie, więc pomyślałem, że jeżeli gdziekolwiek mnie wyleczą, to właśnie tam. Umówiłem się na wizytę w tym ośrodku i zrobiłem rezerwację dla siebie i żony na tydzień. (Ośrodek ten ma tak wielu pacjentów przybywających tam z całego świata, że szpital połączony jest z hotelem czterogwiazdkowym. Czasem nazywam go „Nowotworowym Wal-Martem”).

Niestety, w ośrodku tym usłyszałem to samo, co w moim lokalnym szpitalu, i było to bardzo zasmucające. Byłem umówiony na spotkania z dwoma lekarzami. Powiedzieli mi, że nie mogą mi pomóc. Byli bardzo zasadniczy w tym, co mówili, i prosto zmierzali do celu w swoich wypowiedziach. Wyznaczyli mi też obaj limit czasu, przez jaki będę jeszcze żył. „Będzie pan żył prawdopodobnie jakieś cztery miesiące” – stwierdzili to tak po prostu.

Powiedziałem im, że „w hotelu obok zrobiłem rezerwację na tydzień”.

A oni odpowiedzieli: „Obejrzeliśmy dokładnie pańskie wyniki i nie dostrzegamy w nich żadnej nadziei”. Gdy okazałem swoje oczywiste w tej sytuacji rozczarowanie, bez żadnego wahania wciąż zmierzali do konkluzji: „Możemy pana tu leczyć, jeżeli chce pan tu umrzeć. Ale może pan umrzeć w domu”. Było to bardzo dosadne.

Becky się rozpłakała.

Zapytałem, w jaki sposób byłbym leczony, gdybym zdecydował się na pozostanie w tym szpitalu.

W odpowiedzi usłyszałem, że zostałbym włączony do grupy biorącej udział w badaniu klinicznym.

Stałbym się jednym z „obiektów testowych”, ale nie mogli mi nawet obiecać, że otrzymywałbym prawdziwe leki. „W trakcie prób klinicznych niektórzy pacjenci otrzymują lek, a inni cukier w formie tabletek udających prawdziwy lek i nikt z pacjentów nie wie, co w istocie łyka. Może pan się znaleźć albo w grupie otrzymującej autentyczny lek, albo w grupie kontrolnej”.

Muszę jednak przyznać, że nie zachęcali mnie do pozostania tam i wzięcia udziału w tym badaniu. Oczywiste było, iż byli przekonani, że nie potrafiliby mi pomóc. Powiedziano mi tak: „Może pan tu zostać i otrzymać wysoki rachunek za leczenie, a potem umrzeć. Ale może pan pojechać do domu i umrzeć bez nabijania wysokiego rachunku”. Oni tam po prostu przyszli i beznamiętnie mi to powiedzieli. Jeden z nich był onkologiem, a drugi studentem, ale obaj byli bardzo poważni. Ten młodszy nawet spojrzał na mnie i zapytał: „Czy rozważał pan popełnienie samobójstwa?” Do dziś nie wiem, czy proponował mi takie rozwiązanie, czy też testował mnie psychologicznie, próbując się dowiedzieć, czy pomyślałem o skończeniu ze sobą.

Spojrzałem na niego i odpowiedziałem: „Nie, nie myślałem o samobójstwie”. To było bardziej szalone niż cokolwiek innego. Na koniec powiedziałem: „Myślę, że wrócę do domu”.

Na to oni powiedzieli: „To prawdopodobnie jest dla pana najlepsze rozwiązanie”. Oboje z żoną wróciliśmy do domu bardzo zniechęceni. W ogóle nie wiedzieliśmy, co robić. Myślę, że zanim znaleźliśmy doktora Berksona, w sumie spotkaliśmy się z pięcioma lekarzami: onkologiem w Alamagordo, dwoma w MD Anderson Cancer Center oraz z dwójką lekarzy rodzinnych.

Wszyscy powiedzieli to samo: „Nic nie możemy dla pana zrobić”.

Ale ja bardzo chciałem, by poddano mnie leczeniu, więc onkolog w Alamagordo zalecił mi serię 15 chemioterapii: gemcytabinę i karboplatynę. Między poszczególnymi poda­niami były długie okresy oczekiwania, ponieważ moje wy­niki badań krwi były złe. Ale chemioterapia i tak nie była skuteczna. Czułem się coraz gorzej. Zacząłem myśleć o che­mioterapii jak o wpakowaniu sobie broni w żołądek i po­ciągnięciu cyngla, mając nadzieję, że to, co zostanie zabite, jest złe.

I wtedy Becky, która pracuje w Cloudcroft w szkolnic­twie, dowiedziała się o doktorze Berksonie; jeden z nauczy­cieli był jego pacjentem i zachęcał nas, byśmy również się do niego udali. Powiedział żonie, że jeżeli ktokolwiek może mi pomóc, to tylko ten lekarz.

Wielu ludzi wiedziało już wtedy o doktorze Berksonie, więc trudno było się do niego dostać; obecnie jest to jesz­cze trudniejsze. Zadzwoniłem do niego i powiedziałem, jak poważny był mój stan oraz to, że wszyscy lekarze, u któ­rych byłem, zniechęcali mnie do leczenia. Błagałem go, by mnie przyjął i zgodził się. Razem z żoną pojechaliśmy więc samochodem do Las Cruces. Wziąłem ze sobą wszystkie wyniki badań i zdjęcia rentgenow­skie. Doktor Berkson wszystko dokładnie obejrzał i rozmawiał ze mną długo, kilka godzin, mimo że poczekalnia była pełna pacjen­tów. W końcu powiedział: „Myślę, że będę mógł panu pomóc. Mam pewne sukcesy z takimi przypadka­mi jak pański”. Nie mogłem uwie­rzyć w to, co usłyszałem. Byłem taki szczęśliwy. To był pierwszy lekarz, który powiedział mi coś takiego.

Powiedziałem do niego: „Pan będzie moim lekarzem! Każdy inny, z którym rozmawiałem, powiedział, że nie może mi pomóc. Proszę mi powiedzieć, kiedy i jak. Jestem tu i czekam”. Rozpocząłem leczenie od razu, już tamtego dnia: podano mi dożylnie kwas alfa-liponowy, a poza tym zalecono specjalną dietę i zażywanie witamin. [Uwaga re­dakcji: Opis bogatej w składniki odżywcze diety i wykaz suplementów, jakie doktor Berkson zaleca, są podane w Dodatku do książki]. I codziennie wieczorem przed snem zażywałem naltrekson w dawce 4,5 miligrama.

Za każdym razem, gdy byłem u doktora Berksona w Las Cruces, słuchałem, co mówili pacjenci. Główny temat roz­mów to odpowiedzi na pytanie: „Jak pan/i znalazł/a to miej­sce?” Siedziałem w tej poczekalni już tak wiele razy, a obok czekali ludzie, którzy przyjechali z Nowego Jorku, Alaski i Hawajów – zewsząd. Wielu ludzi dowiedziało się o dok­torze Berksonie z Internetu, szukając metody leczenia cho­rej wątroby. Obecnie wiadomość o nim zaczyna pojawić się w trybie on-line także w odpowiedzi na poszukiwanie metod leczenia chorób nowotworowych i autoimmunologicznych.

Ja sam mam szczęście, bo Cloudcroft leży w odległości zaledwie 80 mil [130 km] od Las Cruces, więc mogę tam jeździć regularnie bez większego problemu, co z reguły zabiera mi półtorej godziny. Przez jakiś czas brałem jedną kroplówkę dziennie, ale teraz to różnicuję w zależności od tego, jak się czuję i jakie są wyniki moich badań laboratoryj­nych i obrazkowych.

W okresach, w których poddawałem się leczeniu – nawet wtedy gdy brałem chemioterapię – wciąż pracowałem, cho­ciaż często brałem zwolnienia i urlop. Jestem zatrudniony w firmie elektrycznej i pracuję tam od zawsze. Nasza firma jest spółdzielnią i jesteśmy jak rodzina, więc gdy byłem chory, inni pracownicy dawali mi swoje dni urlopowe. W sumie otrzymałem od kolegów 400-500 godzin. Gdy nawet brałem leki chemioterapeutyczne, tak układałem to w czasie, że bra­łem wolny poranek lub popołudnie w piątek, przez weekend dochodziłem do siebie, a w poniedziałek znów byłem w pracy.

Ale terapia doktora Berksona jest inna. W trakcie che­mioterapii czułem się coraz gorzej, natomiast gdy zacząłem brać kwas alfa-liponowy, od razu poczułem, że mam więcej energii. Większość pacjentów, których spotkałem u dokto­ra Berksona, reaguje na ALA w ten sam sposób. Poza tym stosuję zaleconą przez niego dietę oraz łykam mnóstwo su­plementów – 40-50 tabletek dziennie, które przepisuje. Te, które zaleca, można kupić u niego na miejscu – ale też gdzie indziej – są bardzo wysokiej jakości. Większość z nich mogą nabywać tylko lekarze, nie są dostępne w ogólnym obiegu.

Leczenie zalecone przez tego lekarza było bardzo sku­teczne, i to w stopniu o wiele większym niż chemioterapia, którą brałem wcześniej. Uważam, że to wielka szkoda, iż firmy ubezpieczeniowe płacą za chemioterapię, ale nie za kwas al­fa-liponowy, naltrekson w niskiej dawce i suplementy, jakie zaleca doktor Berkson.

Jestem również bardzo rozcza­rowany, że inni lekarze w ogóle nie są zainteresowani metodami dok­tora Berksona, mimo że zauważają u mnie poprawę. Proszę pamiętać, że mój stan określono jako „terminalny”. Krótki czas brałem jednocześnie che­mioterapię i kwas alfa-liponowy. Gdy mój onkolog dowie­dział się, że jestem leczony kwasem alfa-liponowym, jego jedyną reakcją było stwierdzenie, że jeżeli nie robi mi to krzywdy, to „on nie widzi w tym problemu”. Powiedział tak: „Jeżeli to sprawia, że czuje się pan lepiej lub to pana uspo­kaja, w porządku”. Lekarz ten w ogóle nie był ciekaw, co dokładnie doktor Berkson mi podaje.

Podobnie zachowują się lekarze, którzy widzieli mnie po upływie jakiegoś czasu od momentu postawienia diagnozy. Oczywiście zauważają, że dzięki leczeniu doktora Berksona nastąpiła u mnie poprawa, ale oni również wcale nie są cie­kawi, jak to się stało. Ci zaś, którzy zauważają, że nadal żyję, a nawet mam się świetnie, mówią, że na początku została postawiona błędna diagnoza, ponieważ „ludzie z rakiem trzustki po prostu nie przeżywają”.

„Historia Paula jest bardzo wzruszająca. Jednocześnie przeraża mnie mój brak jakichkolwiek wątpliwości – on też ich nie ma – że umarłby na pewno, gdyby posłuchał lekarzy medycyn konwencjonalnej.” – autorka Julia Schopick

Myślę, że większość lekarzy medycyny konwencjonalnej, szczególnie onkolodzy, mają klapki na oczach. Widzą tylko na wprost. Gdy ktoś nie może brać chemioterapii ani ra­dioterapii, dochodzą do wniosku, że taka osoba na pewno umrze. A jeżeli ktoś jednak nie umiera, mimo że nie stosuje zalecanej przez nich terapii, twierdzą, że początkowa diagno­za na pewno była błędna. To wszystko, co mogą pacjentom zaoferować. A jeżeli to nie działa, wtedy według tych leka­rzy nic nie może być skuteczne. Doktor Berkson pomógł wielu ludziom. Gdy czekałem w jego przychodni, widziałem ludzi w bardzo złym stanie, w takim, w jakim ja sam byłem. Niektórzy przybywali na wózkach inwalidzkich i zaopatrze­ni w butle tlenowe. A po upływie kilku miesięcy widziałem tych samych ludzi wyprostowanych i poruszających się sa­modzielnie. Jeden mężczyzna, który przyjechał do doktora z Indiany, był w bardzo złym stanie. Zwierzył mi się, że w jego przypadku niezbędny jest przeszczep wątroby, ale lekarz po­wiedział mu, że nie ma szansy, by został zakwalifikowany do takiej operacji, ponieważ w przeszłości palił, a poza tym był stary i miał nadwagę. Ale przeczytał o doktorze Berksonie w Internecie i powiedział sobie: „Co mam do stracenia?”.

To postawa, jaką przyjmuje prawie każdy, kto tu przy­bywa. Większość spotykanych tu ludzi usłyszała od lekarzy jako diagnozę wyrok śmierci. Większość pacjentów powraca na leczenie i za każdym razem, gdy ich widzę, są w lepszej kondycji. Ten starszy mężczyzna, o którym wspomniałem wcześniej, obecnie ma się dobrze. Porusza się samodzielnie, siada i rozmawia ze mną, a gdy spotkałem go pierwszy raz, był na wózku inwalidzkim i z zapasem tlenu. Różnica jest zaiste zdumiewająca.

Pacjenci często też opowiadają śmieszne historie. Jak ten facet z Indiany. Opowiedział mi coś takiego: „Poszedłem znów do mojego lekarza. Do tego, który powiedział, że nie kwalifikuję się na przeszczep wątroby, ponieważ poza tym byłem w bardzo złym stanie i nie było dla mnie na­dziei. Powiedziałem temu lekarzowi: «Proszę na mnie spoj­rzeć. Nastąpiła u mnie poprawa». Lekarz stwierdził jednak, że chcę go oszukać, na pewno mam brata bliźniaka i że wcześniej był u niego mój brat!” Ten mężczyzna wprost nie mógł uwierzyć, że lekarz może go oskarżać o próbę oszustwa. Słyszałem też inne podobne opo­wieści. Lekarze medycyny konwen­cjonalnej po prostu nie mogą uwierzyć, że doktor Berkson naprawdę leczy ludzi.

Inny pacjent opowiedział mi, że lekarz, który opiekował się nim w Kalifornii, powiedział mu, że nie ma sposobu na to, żeby poczuł się lepiej, czyli wyzdrowiał. Ten lekarz był przekonany, że to doktor Berkson nabija tego pacjenta w butelkę, biorąc od niego pieniądze. Ale pacjent ten powiedział swojemu leka­rzowi: „Nie, nie, ja naprawdę zdrowieję”. Lekarz stwierdził, że ten mężczyzna nie może czuć się lepiej ani zdrowieć, po­nieważ „nie ma lekarstwa przeciw tej chorobie, na jaką pan cierpi”. Pacjent ten opowiedział mi, że wtedy zaproponował temu lekarzowi, że pokaże mu swoje wyniki badań krwi, ale lekarz w ogóle nie chciał ich oglądać, ponieważ był pewny, że laboratorium doktora Berksona podaje fałszywe wyniki! Ale pacjent zaproponował: „Ale ja pójdę do innego laboratorium. Proszę powiedzieć, do którego mam pójść”. Lekarz skierował go do swojego laboratorium i pacjent poszedł pod wskazany adres. Po kilku dniach wyniki były gotowe i oczywiście były takie same jak te uzyskane w laboratorium doktora Berksona. Ale domyślam się, że tego lekarza niewiele to obeszło, ponie­waż i tak nie robiło to na nim wrażenia.

Obecnie mija prawie osiem lat od chwili, kiedy usłysza­łem, że mam raka trzustki z przerzutami do wątroby, a ja czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Chociaż uwa­żam, że pożądane byłoby, aby inni lekarze wykazywali więk­sze zainteresowanie doktorem Berksonem i nietoksycznymi metodami leczenia, to jednak najbardziej liczy się fakt, że chorzy dowiadują się o nim i uzyskują od niego pomoc.

 

Fragment pochodzi z  książki Julii Schopick ‘Honest Medicine’ (‘Nieznana medycyna’) – zachęcamy do zakupienia tej ważnej książki.